Ladies and gentelmens, Panie i panowie…

Odzywa się hiszpański damski akcent z głośniczków, jeszcze zanim połowa pasażerów znalazła się w środku…

Mamy wśród nas pasażera z ekstremalną alergią na orzeszki ziemne, prosimy nie spożywać na pokładzie ani orzeszków, ani żadnych produktów zawierających orzeszki.


Lądowanie w Barcelonie. 

A dokładnie w El Prat. I gdybym wiedziała, że to tak blisko do centrum, gdybym wiedziała, ale nie ma co gdybać…. 

Barcelona to moja stolica marzeń. Nie jestem na nią dziś gotowa, ani finansowo, ani czasowo, ani językowo…

Taaak, już na lotnisku przekonuję się, że to nie bajdy i Hiszpanie naprawdę nie mówią po angielsku! Ani Pani sprzątająca toalety, którą pytałam o miejsce z wodą pitną i czy tą z kranu można pić – odpowiedziała po swojemu, a na kranówkę wzruszyła ramionami… Tłumaczyła w której restauracji jest dostęp do wody, ale lokacji nie zrozumiałam, a o nazwę nie pytałam, i tak wszystko zamknięte…

Uzupełniłam szweckie póllitrowe butelki po 10zł/ sztuka, teraz w porównaniu z hiszpańskimi po 15zł, to tanioszka. 

Nie mówił po angielsku koleżka, którego pytam w nocy czy widział czegoś otwartego na lotnisku – terminal jest naprawdę długi.

Nie mówił ani jednego słowa po angielsku pracownik logistyczny lotniska, którego, zmęczona po całej nocy bez spania, pytam gdzie kupić fajki. Odpowiedział po swojemu, że na lotnisku nie ma i że niedaleko jest bar. Wzięłam od niego mojego ostatniego(!), dziękując, że kolejny raz nie zdobywam całej paczki. Walka trwa. Już czuć świeży zapach sukcesu wypełniający czyste, zdrowe płuca i jamę ustną. Brawo ty. Dziękuję, Dziękuję, Dziękuję.

Nie mówił po angielsku nikt siedzący obok mnie w przeróżnych miejscach lotniska, nie mówił po angielsku ochroniarz budzący mnie o 4:10, chwilę po tym, jak o 3:40 znalazłam pozycję, na rozłożonej na ziemi macie do jogi, ubrana na cebulę, przykryta kocem, w butach i czapce, i z nakrytą głową, w końcu znalazłam pozycje do uśnięcia i słuchając na jedno ucho prognozy astrologicznej na przyszły tydzień dotyczących pustych biegów księżyca, kiedy nie warto nic nowego zaczynać, powoli zasypiałam…. do momentu jego tłuczenia rozłożoną dłonią w sklejkową dekoracyjną ściankę po prawej stronie punktu informacyjnego z wielkim białym I na przyjemnie-zielonym tle, gdzie zrobiłam sobie swoje legowisko. I gdzie czekała na mnie nagroda! Bo moja podwójna i jedyna ładowarka z Indii nie pasuje do europejskich kontaktów…. A tu proszę bardzo, widziałam przez moment animowane gwiazki przed oczami(!), specjalnie dla mnie, w gniazdku 7cm nad podłogą, ktoś zostawił adapter! Pasuje! Dziękuję, Dziękuję, Dziękuję.

Wylot z Barcelony opóźniony. Na moje bezmyślne życzenie w czwartkowej wiadomości do Annette, życzenie o tym, że większość lotów Ryanair, z których korzystałam, była opóźniona. 

I stało się zadość. 

Ponad godzinę. Kiszki mi marsza grają coraz głośniej, bo one nie jadły już od ponad 65 godzin… 

Post. Post w intencji szczęśliwej podróży. Mojej i wszystkich innych pasażerów. Mojej Mamy jadącej właśnie autokarem na pielgrzymkę na Litwę, mojego kolegi Dawida jadącego pociągiem do taty we Wrocławiu i chwalącego obecne standardy PKP. Niby chwalimy, ale tak naprawdę śmiejemy się z mojej przygody w Pendolino, kiedy o mało nie zemdlałam, jak to się mówi, kiedy to wziełąm Babcię na wycieczkę pociągiem-rakietą i żeby dostać się z Grudziądza do Warszawy musiałyśmy jechać na Pomorze, a sam bilet na Pendolino, nie pamiętam, bo to było 3 lata temu, zaraz po śmierci Dziadka, kiedy postanowiłam zabrać Babcię na wycieczkę do Jej dwóch siostrzyczek, Babcia jest najmłodsza z dziewięciorga rodzeństwa, sześcioro już nie żyje, zostały trzy siostrzyczki: Wandzia, która już zbliża się do dziewięćdziesiątych urodzin, lubi czekoladę i wesołe śpiewanie modlitw dla dzieci i dorosłych, siostry nazywają ją Królową, średnia to Krysia – białowłosa, wysoka i niezwykle elegancka (wyjściowo uczesana i ubrana – inaczej nie wychodzi z domu) panienka z własnym domem z ogrodem na wsi, całe życie odrzucająca oświadczyny wszystkich zalotników. No i Miecia, wdała się w siostrę, moje koleżanki zawsze zachwycają się Jej stylem – piękne sukienki, dobrane buty, marynarka czy żakiet, torebka w deseń i do tego zawsze nieskromne klipsy, pierścionki na połowie palców no i szyja udekorowana łańcuszkiem z bozią, sznurem korali i na to apaszka, żeby nie wiało “w duszę”, jak to Babcia mawia…

Ach piękna to była wyprawa… Choć nie najłatwiejsza, bo poświęciłam dla niej jedno z najdłuższych marzeń mojego życia, poświęciłam dla Niej, dla Babci, moje dziecęce marzenie, które, po tylu latach nieomal się ziściło… A mianowicie! Jeszcze piękniejsza historia, bo o Jeziorze Łabędzim, w wykonaniu moskiewskiego baletu narodowego, odwiedzającego z jednorazowym spektaklem moje miasto, po raz pierwszy w historii… Po raz pierwszy też do wygrania 3 darmowe bilety, a w chwili, kiedy dowiaduję się o widowisku, regularne bilety po 250-350zł już wyprzedane. A konkurs jeszcze trwa, więc żeby zmaterializować moje życzenie, wysyłam prośbę do dwudziestu najbliższych znajomych o pomoc w udziale, tyle wystarczy na dwie wejściówki – kalkujluję, w głowie już układam kogo zabiorę – którą sukienkę, które szpilki, którą szminkę… No i kogo, żeby móc ściskać za dłoń, za ramię i całować, i uśmiechać się, i śmiać się podczas chwil uniesień z zachwytu…

Kilka dni póżniej wszystko staje się jasne: mam dwie wejściówki. Idę. Nie setki, tysiące innych uczestników, ja idę. Podwójnie. Bo nikt tak długo i tak bardzo tego nie pragnął. Bo nikt tak żarliwie tego sobie nie życzył. Bo nikt nie przeżyje tego tak głęboko, jak ja. Więc idę razy dwa. Z Karolą. Jest wzruszona, kiedy ją zapraszam. Opowiada o tym, jaka czuje się wyróżniona. Oj tak, w tym przypadku tak. Mianowałam Ją Towarzyszką Moich Marzeń.

Chyba nie muszę już dłużej owijać szczegółów dramy?

Baletu nie było, bo w ten piątkowy wieczór, kiedy Karola przyjechała, ja już byłam pod Grudziądzem, u Krysi, z Babcią. Jadłam szarlotkę przed Apelem Jasnogórskim na żywo w Trwam TV.

Balety miały w zastępstwie Nasze Mamy. Ale się wyszykowały! Łzy ciekły po policzkach, po szyi, kiedy Karola wysyłała mi Ich zdjęcia przed wejściem do Domu Kultury, w tle z olbrzymią makietą reklamującą spektakl, łzy się lały, kiedy Karola próbowała słowami opisać mi dzwięki wydobywające się z sali, zdać w słowach sprawozdanie z mojego koncertu marzeń, kiedy to, pod zamkniętymi drzwiami siedziała na ławeczce, raz po raz spoglądając na ochroniarza: czy przegoni mnie, czy nie?

I była szansa! Bo wyrozumiały Pan Ochroniarz nie przegonił Jej, ani jeszcze jednego Pana, którego marzenie też spełniało się z korytarzowej ławeczki, szansa pojawiła się w połowie spektaklu, kiedy goście zaproszeni zostali na piętnastominutową przerwę, kiedy tuż przed jej zakończeniem była szansa na wśliźnięcie się do sali, na drugą połowę widowiska, gdy nikt już nie sprawdzał biletów. Lecz to nie szansa dla mojej Karoli, Ona jest zbyt prawilna, nie w Jej stylu pogrywanie z uczciwością. Ciekawe co ja bym tam zrobiła….

A już wiem, w środku bym była! Bo miałam dwa bilety….

Łzy wzruszenia popłynęły, kiedy po spektaklu Karola zabrała Mamy na lane piwko, takie, jakie lubią najbardziej i na pizzę. Kochana.
Kochane wszystkie trzy.
My też we trzy, tylko, że tutejsze łzy nie wypływają z radości, bo Krysia opowiadała o wojnie, o tym jak wszyscy mieszkali w jednym pokoju, jak często głodowali, jak rodzicie często ukrywali ich przed żołnierzami najeźdzców, jak rodzicie ukrywali się przed nimi, żeby dorabiać rodzeństwa, jak dom wypełniony bym częstym strachem, ale i śmiechem…
Ach droga Krysia, na pożegnanie dała mi dwa sznury polskich starych, pięknych bursztynów. Jakieś marzenia i tu się dziś spełniły…

Piękna dygresja, co? Budząc się z powrotem w Pendolino, chyba z Gdańska, do stolicy, stamtąd bus, a nawet dwa busy do domu. I na koniec taksówka, zadzwoniłam po znajomego, jak dojechałyśmy on już czekał na stacji, zabrał bagaże, otwierał drzwi, Babcia była zachwycona, tak samo, jak Pendolino, nieustannie porównując go do samolotu.

A i jeszcze jedna intencja tego postu: intencja rzucenia palenia, poraz etny, ach, oby ten rytuał z nad jeziora płynnie współpracował z moją podświadomością…

„Przecież nigdy nie paliłam. Brzydzę się dymem i toksynami. Płuca swe już odnowiłam” – moją nową afirmacją. Ale nie jedyną. Czytam książkę którą pożyczyłam od Różdżki , pewnie na wieczne nieoddanie (muszę lepiej panować na takimi życzeniami). No i to nie mogą być zbiegi okoliczności! Takie rzeczy się nie dzieją same z siebie, a Różdżka nawet nie pamięta, co mi pożyczyła, jak sama potwierdziła, gdy zaraz po niechlujnym życzeniu przepraszałam, że książka nie wróci, bo miała zostać w Szwecji, w walizce z przeszłością, którą zostawiłam za sobą… nie miałam miejsca i dla niej, i dla mojej nowej słonecznej maty do yogi, która była za szeroka, i dla dżinsowych spódniczek od Cioci, na to i tamto jeszcze…. 

Rano przed wyjazdem, już spakowana zmieniłam zdanie… matę złożyłam na pół, związałam smyczką Twierdzy Zamość i wpakowałam do reklamówki z lotniska z Gdańska. W myślach powtarzając, że to moje zakupy ze strefy bezcłowej z lotniska. A książkę wzięłam osobno, nie potrafię jej zostawić, takiej samotnej, niechcianej, nieprzeczytanej. Przecież sama ją wybrałam!

I co, o czym jest książka, którą czytam w samolocie wynoszącym mnie ze Szwecji? O Szwecji. O idiotach w Szwecji. O czterech typach zachowań i jak sobie z nimi radzić. Ciekawe… Zbieg okoliczności, że dwa miesiące temu wzięłam ją z pokaźnej biblioteczki Różdżki, nie wiedząc nawet wtedy, jak bardzo zmieni się za kilka dni całe moje życie, wszystkie(!) plany na przyszłość, status cywilny(!), no i, że wyląduję w Szwecji!


Kapitan przestawia załogę. Najpierw tylko ja się śmieje, bo komunikat jest po angielsku. Potem śmieją się wszyscy, gdy z głośniczków słyszymy, że o nasz komfort zadbają dzisiaj: Pikaczu, Pinokio i Kopciuszek…

Wróćmy do Hiszpanii.

Co cechuje hiszpanki? Buty, nie zależnie od modelu, na koturnie. Na grubej podeszwie, czesto białej i często odrobinę niższej z przodu. czasami na traktorach. Miałam takie w podstawówce, pierwsza w klasie… pomarańczowo-żarówkowe „adidasy” na grubej białej podeszwie, muszę ich poszukać na strychu, ale byłby oldschool na dzielni! Potem miałam takie sandały, biały koturn chyba z 13 cm, a może miałam wtedy 13 lat.. może 12. Wtedy się zaczęły kontrowersje… W moim życiu….

Hiszpanki? 

PIĘKNE. Tatuaże. Mnóstwo tatuaży. 

Okrągłe kolczyki, rozpuszczone  proste włosy. Albo kręcone związane. Piękne piegi, dużo ciemnych piegów. No i brązowe oczy. Czy to przez te liczne kolonizowania tak ściemnieli? Brakuje mi białowłosych błękitnookich Skandynawów….


Fuerta z góry:

Ocean, niebo i góry. Trzy cudy natury. Wszystkie trzy teraz w pigułce i w zasięgu mojej ręki. Kocham moje życie! Dziękuję, Dziękuję, Dziękuję!!! 

Coś popsułam w edytorze. 

To z wrażenia zachodzącym czerwonym słońcem nad wulkaniczną wyspą. Tak się wita ogniem. Tak się wita Agni. 

Lądowanie wzbogacone gromkimi brawami, a podobno tylko Polacy biją brawo dla pilota samolotu po bezpiecznym lądowaniu… Słyszałam kiedyś dowcipki wyspiarzy, że tylko my dziękujemy brawami komuś za wykonywanie swojej pracy i to tak jakby kierowcy bić brawo, że dojechał. A tak w ogóle, to kiedyś były jeszcze fanfary z głośników! Pamiętam je w Wizzair! Gdzie się podziały, je też ktoś wyśmiał? Co złego w radości z bezpiecznego lądowania? Co złego w radości z cieszenia się z czegokolwiek dobrego? Co złego dzieje się z ludźmi, że ograniczają sobie okazje do śmiechu i radości?

A pilot pożegnał nas słowami: witamy na Majorce! Cały pokład, pasażerowie i załoga, wybuchli śmiechem. Ciekawe czy to przejęzyczenie czy hiszpański humor?


A takie Powitanie czekało mnie na lotnisku 🙂
Czekało 1.5h, bo przecież lot opóźniony….
Poznajcie Lucasa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *