Pisałam kawałkiem cegły

Na chodniku przed domem, zanim mama nauczyła mnie rysować i grać w klasy. Czy raczej w Chłopa, tak to nazywaliśmy. Trzy na jednej nodze, potem na boki, na obie nogi 4 i 5. 6 na jednej. 7 i 8 w kole i obrot w miejscu z rozstawionymi nogami, wracamy po śladzie. No i o tym czy skaczesz w tej kolejce decyduje rzut kamieniem na kolejne pole. Skomplikowane?

Pisałam ołówkiem

Jak uczyłam się liter. Żeby można było zetrzeć gumką te pokoślawione. Tylko nie tą z końca ołówka. Gumek była kolekcja. Różnie pachnące. Postacie z bajek. Szkoda było ścierać. Bardziej szkoda było tej małej z ołówka, ta była na czarną godzinę, jak już zostanie tylko ta ulubiona bajkowa, co pachnie najmocniej, bo jeszcze w folii… 

Pisałam kredkami woskowymi

Z kwadratowego pudełka z obrazkiem tęczy. Najpiękniejsze kreski były te pierwsze, kiedy kredki były jeszcze perfekcyjnie szpiczaste, potem kreski były coraz grubsze, coraz mniej soczyste. Na końcu pudełeczka zaznaczałam plotek z kolorów, wyznaczając miejsca dla kredek, by zawsze, pod koniec rysowania, poukładać je według wzoru.

Od białej, jasnożółta, ciemnożółta, różowa, czerwona, jasnozielona, ciemnozielona, jasnoniebieska, ciemnoniebieska, fioletowa, brązowa i czarna. Czasami czułam, że fioletowej byłoby lepiej po czerwonej, tak jest bliżej tęczy. No i ta biała! Często denerwowałam się, czemu jej nie widać, jak maluje białe obłoki na niebieskim niebie….

Pisałam kredkami świecowymi

Nie były takie kolorowe, jak ich kuzynki woskowe. Były takie śliskie. Takie trudne i wyblakłe. Ale do tła dobre. Szybko można było nimi zamalować. I już nic na tym nie namalować. 

Pisałam flamastrami

Zaczęłam nimi pisać, jak oduczyłam się je wciskać. I jak nauczyłam się zamykać zatyczkami. Ślinienie tylko czasem pomagało. I tylko na moment. Ogólnie szybko zrozumiałam, że skraca ich pożyteczność. Dziś wiem, że dodatek śliny skraca przydatność wszystkich dóbr, dlatego radzę Wam: jak najmniej ślinienia!

Pisałam naciąganym piórem

W brulionie technicznym. Z grubego papieru. Do kaligrafii. Zdejmowałam metalową skuwkę i pompowałam granatowy atrament z kanciastego kałamarza z grubego szkła, w międzyczasie wylewając z największą ciekawością krople na papier, by za chwilę go zgiąć, i złożyć, i zobaczyć jakie kleksy z tego wyjdą… Przyciskałam papier, przesuwałam palcem, żeby rozlać jeszcze bardziej… Magia…

Pisałam piórem kulkowym

Na wymiennie plastikowe, walcowe naboje z niebieskim tuszem, brudząc zawsze ręce. Wymieniając nabój, czy to w szkole, patrząc jak Ewelina brudzi bardziej, czy to w domu, wiedząc, że Mama zaraz pogoni mnie do łazienki…

Pisałam piórem bocianim

Moczonym w tym samym kałamarzu, wyobrażając sobie, że jestem Galem Anonimem, a to moje kroniki…

Pisałam końcówkami białej kredy

Wyniesionej z Podstawówki na Gościńcu, na naszej Betonowej Ulicy, łączącej szkołę z domem. Moim, moich koleżanek, kolegów. 

Pisałam palcem

Po szybie.

Takiej zamarzniętej w kwiaty. Nie lubię Zimy, ale wiele bym oddała, by jeszcze raz móc zobaczyć całe okna udekorowane prześliczną, a może przeświętą(!), twórczością artystyczną Dziadka Mroza. Jak On to robił!? Jak Mu się udawało wymalować zimą kwiaty na oknach?!

Jaki z Niego był romantyk.., jaki optymista, jaki wesołek!? Kto by pomyślał, że zakochał się w pani Wiośnie(!) i czekając na Nią odliczał lodowe kwiaty do marca…. Albo kwietnia… 

Jak mu się udawało pisać taką kreską, z tyloma cieniami, podczas gdy spod mojego palca wychodziły tylko odciski…

Pisałam długopisem

Wiersze w zeszycie.

Czterokolorowym. Żeby je podkreślać. To Zielonym, to Czerwonym, a to Czarnym. Niebieski był do Pamiętnika. 

Pisałam o Miłości i o Młodości. Do Miłości i do Młodości. Fraszki i rymy częstochowskie. Pisałam poematy i opowiadania. Recenzje i wypracowania. Prezentacje maturalne dla nieuków. Pisałam nawet sonety…

Pisałam językiem

Słowo Kocham

Na ramieniu

Na szyi

Na plecach…

Ukochanego. Owego, ówczesnego…Tego, owego…. I inne słowa. Zręcznie wywijając, czy to ze śliną, czy na sucho. Czy zgadnie? Czy wie, czy zgaduje? 

Pisałam kawałkiem rozbitego lustra

Rozcinając skórę swojego przedramienia, nadgarstka… pionowo, poziomo… po pierwszych rozczarowaniach miłosnych, gdy ten jedyny mówił, że to koniec… i jedyne czego chciałam, to fizycznego bólu, który by odciągnął od tej psychicznej udręki…

Pisałam na maszynie do pisania

Pamięć jednak nie gwarantuje, czy te XXXX stawiane na błędnych literach wydrukowałam na zmaterializowanej maszynie, czy to tylko obrazy wizji sennych, powielane ze scen w filmach ulubionych…

Napisze jeszcze na niej. Jedna z moich książek na pewno wypłynie spod maszyny stukotu. Taki old school. 

Pisałam palcem po piasku

Zazwyczaj nazwy plażowych miejscowości. Ostatnio nie tak dawno, bo w Wielkanoc 2018. pisałam ‘Wesołych Świat’ na plaży w Bombaju, żeby w taki ‘dowcipny sposób’ złożyć życzenia wirtualnej Rodzinie. 

Pisałam szminką na lustrze

Wiadomości dla Przyjaciółek. ‘Serduszka’ i ‘Słoneczka’. Życzenia ‘Miłego Dnia’. I że ‘Kocham’. Wiele razy, oj wiele. Podobało im się, oj podobało.

Pisałam patykiem po ziemi 

Strzałki.

Kiedyś w dzieciństwie bawiliśmy się w podchody, żeby zaznaczyć kierunek, w którym udała się moja chowająca grupa.

Teraz dalej z tego korzystam. W Himalajach zostawiałam strzałki Alice, żeby wiedziała, którym szlakiem poszłam. Tylko, że Alice jest dekadę młodsza i nie bawiła się w podchody, a strzałek nie znalazła… 

jeszcze wiele

będę pisać

lubię pisać

2 thoughts on “ Lubię pisać ”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *