Jestem zakochana!

Jestem zakochana w Fuerteventurze! 

Ta wyspa jest Wulkanem Magii! 

Jeszcze nie doskwiera mi brak lasu, bo wynagradzają mi go Góry wszędzie dookoła! 


Niedziela, tuż po nowiu księżyca. 

Ben, web designer, ale lepiej go tak nie nazywać, bo strasznie go to denerwuje. Poza tym trudno go zdenerwować. Bardzo pozytywny chłopak z Hamburga. To jego piąty raz w Yoga Friends. Wstał dziś pierwszy, odprawił świeżą kawą ostatnich gości, by potem zjeść śniadanie w barze, a nam przywieźć świeży chleb. Sabina dostała coś specjalnego i to z dostawą do łóżka.

Ja na śniadanie zjadałam Spagetti z wczorajszej kolacji z sunny side eggs. Kilka oliwek przywracających mi smak wczorajszego Martini. I kilka ciastek z kawałkami czekolady wysmarowane ekologicznym dżemem brzoskwiniowym. No i świeży chlebek z masełkiem i pomidorkiem. Zrobiłam to samo dla Giny i Bena. On nie zjadł. Sabina zjadła jajka. A ja resztę. Nie ma jak apetyt na kacu…

Ale fajnie wczoraj było. Kąpiel w najdroższym z apartamentów w Willi. Z kulką do kąpieli w kolorze laguny, z masłem shea zgaduje, bo fajnie nawilżyła skórę, dzięki Kinga za kulę, dzięki Wiki za paczkę. Kula miała być dla Annette, ale się pokruszyła w transporcie i wstydziłam się taką dawać.

Druga noc reggae festiwalu skończyła się wcześniej, niż pierwsza, piątkowa do piątej…. 

A dziś niedziela. Przetrzeźwiałam trochę po tym podwójnym brunchu, więc Ben pożyczył mi samochód. Mieliśmy jechać na piknik-kolację na południowym klifie i spać pod gołym niebem, mieliśmy w mojej głowie, bo On wcześniej zaprosił Marię i Lucę na kolację, a auto na wieczór pożyczył Sabinie. 

Więc jadę sama. Mam moje 5 godzin na wycieczkę objazdową po wyspie. Juhu! 

Corralejo.

Magia. Wydmy po prawej, Ocen i wyspa Lobos po lewej. Jadę przez pustynię, a z błękitu oceanu wyłaniają się kolejne wulkany, wychodzą z piany i mgły, jak Afrodyty. Wszystko wygląda jak sceny z drogiego filmu z Leonardo DiCaprio albo jakimś Bondem.

Jaka woda! Lazurowa! Jaka plaża! Śnieżnobiała! Błyszcząca w słońcu! Jakie słońce! Jakie gorące! I ocean. Ocean wrażeń przede mną dzisiaj. Sama w samochodzie. Niebylejakim sportowym Oplu w automacie. Cóż za przyjemność prowadzenia! Na siedzeniu butelka wody i czapeczka. Zapomniałam okularów, czy może położyłam je na dachu przed wejściem do auta i odfrunęły, jak dziesiątki par rękawiczek w przeszłości? Nieee, chyba je zostawiłam w Willi, jak wróciłam do kuchni po butelkę wody. Będę dzisiaj podziwiać świat bez różowych okularów, które dostałam na pożegnanie od Franzy, wymieniając je na kamień w kształcie serca, który znalazłam na plaży surferów. Specjalny kamień serce, z jednej strony gładki jak szkło, wypolerowany oceanem, z drugiej chropowaty, symbolizujący życie – raz gładkie, prześlizgające się przez palce, raz drapiące w ręce. Przypomina o lekkości i udręce. I o wiosennej wyspie – Franzy tak chciała zabrać jej kawek ze sobą do, zimowego już niebawem, Hanoweru. 

Zatrzymuje się w kilku miejscach na zdjęcia. Jak pięknie…! Raz udaje mi się poprosić parkę o portret na tle wychylającej się z Oceanu wyspy. Mam nadzieję, że ją widać – w tym słońcu nie widać co się fotografuje… 

gdzie ta wyspa????

Wjeżdżam na teren parku narodowego – Parque Natural de Corralejo – chroniącego prześliczne wydmy. To Kuzynki tych z Sahary. Ciężko mi uwierzyć jak blisko Oceanu jadę, droga oddziela plaże od wydmowych górek, a do skraju wody jest zaledwie jeden rzut ringo, bo kto by tu rzucał beretem w taką pogodę… ile to może być metrów, może z 50? Tyle dzieli mnie w moim sportowym wozie od największego zbiornika wody na świecie – Oceanu – we własnej osobie. Uchylam bardziej okna, żeby poczuć bryzę na szyi, na piersiach, na plecach, na pępku, na udach….

Udane mam to życie! Nie mogę się nacieszyć tą moją wolnością i samotnością! Nie mogę nadążyć z wyrażaniem wdzięczności za całe dobro, które mnie spotyka, ze całe szczęście, które mnie dotyka, i za nieszczęście, które mnie unika. I wszystkie łaski, które na mnie spływają… 

Dziękuję. Dziękuję. Dziękuję.


Kiedy ja zacznę pływać…. kolejny raz mieszkam w pięciu gwiazdkach z basenem po drodze z pokoju do kuchni i kolejny raz nie mam czasu z niego korzystać… 

Patrzę na szkole kitsurfingu, na te ich spadochrony szarpane na wietrze i myślę o Marii, tej drobniutkiej młodzieniaszce, której fale niestraszne i która dzielnie uczy się kitsurfingu. W radiu rozbrzmiewa Maria, Ave Mariaaaaa, tak, wibracje do niej dotarły. Uwielbiam to radio! Kiss FM! Czy można smaczniej nazwać stację radiową? Kiss FM i same największe hity, tylko wielkie przeboje, żadnych reklam! I co godzinę wiadomości, których słucham z wielką uważnością i niepohamowaną radością, jak wiele już rozumiem! Chciałabym od dzisiaj codziennie słuchać wiadomości! I czytać lokalne gazety! To już dwa miesiące, od kiedy uczę się hiszpańskiego codziennie. Przynajmniej 15 minut na Duolingo, tej cudownej darmowej aplikacji. Kiedyś odstraszało mnie to słowo, wręcz się nim brzydziłam, nie chciałam mieć żadnych aplikacji, dwa lata temu żadnych nie miałam. Na maila czy facebook logowałam się przez przeglądarkę, każdorazowo wpisując login i hasło. Dalej tak robię. Pozwala mi to unikać niekontrolowanych klikań z nudy. Za to polubiłam inne aplikacje. Duolingo jest moją ulubioną. Każdemu, kto chce uczyć się języka wysyłam wirtualne zaproszenie i tym sposobem mogę korzystać z wersji Premium przez tydzień, jakie to piękne, jakie pożyteczne!

Inne aplikacje, które polubiłam, to SkyWalk, ta do oglądania nieba i rozpoznawania gwiazdozbiorów i planet. I do astrologii, do tej jednak podchodzę z dystansem. Astrologii chciałabym się uczyć z ksiąg, jak Mag. 


Ahh, jak zaczynałam tej rozdział, to stałam na poboczu wąskiej drogi z 360ciostopniowym widokiem na wulkany, na awaryjnych światłach, po tym, jak Kiss FM zaczęło przerywać, a ja zatrzymałam się, żeby znaleźć automatyczne wyszukiwanie w tym nowoczesnym radiu z nawigacją i telewizorem. I co? Jaka stacja zagra teraz dla mnie? Happy FM! Kanaryjczycy naprawdę są otoczeni oceanem szczęścia!

I ja teraz też w nim dryfuję, w tym Oceanie Szczęścia, z aktualizacją: Wanna. Siedzę w wannie w mojej ulubionej sukience, kapiemy się obie w drogim płynie do kąpieli z organicznych, jak wszystko Willi, oliwek. Ben wrócił z kolacji i przyniósł mi piękne płaskie kwadratowe pudełko. A w nim skarb – dwie połówki pizzy, jedna z rukolą, koktajlowymi pomidorkami dojrzewającymi w słońcu Canarii, smakującymi lepiej niż belgijskie pralinki…! No dobra teraz smakującymi lepiej niż one, bo nie jestem aktualnie w posiadaniu żadnych belgijskich pralinek, za to mam gorzką czekoladę z kryształkami morskiej soli i butelkę półwytrawnego hiszpańskiego wina tylko dla mnie. Tak myślałam, że będzie tylko dla mnie, jednak Ben też trochę wypił stojąc nade mną i nad wanną, i opowiadając o drugiej pizzy, tej wegańskiej, z bakłażanem i cukinia, wegańskim serem i… tartą marchewką. Dziwna trochę. Wolę tę pierwszą, posypaną niby parmezanem, ale inaczej śmierdzącym, pewnie jakimś kozim z wyspy.

  • Dlaczego tu nie gra żadna muzyka? Zapytał śmiesznie zaskoczony.
  • A to dlatego, że nie mam nawet jednej #$%^&*# piosenki na tym moim złomie, odpowiedziałam, a on nie czekał, tylko puścił mi muzykę ze swojego tel, robiąc mi kilka zdjęć wcześniej i żartując przy tym że musi jeszcze sprawdzić ilu widzów zgromadziła transmisja na żywo z jego łazienki… Nie ukrywam, że się rozejrzałam, bo na moment mnie wystraszył, ale zaraz potem uspokoił wlewając mi do ust wino z wysokości od metra ponad woda i niższych. I tak kilka razy, to trafiając do ust, to oblewając mi biust…

Wczoraj polewał mnie gazowaną wodą, to było cudowne uczucie i widok bąbelków mieszających się z niebieską wanna spienionego płynu… 

Ani razu nie sugerował, że chciałby wejść do wody, za każdym razem pukając i prosząc o chwilę uwagi, kiedy przynosił mi jedzenie albo picie śmiejąc się, że jest moim managerem od zaopatrzenia. On jest taki dobry, nie tylko dla mnie. Jest Aniołem dla przyjaciół i wrogów. Dobrą Duszą, Wolontariuszem. Benjamin co ma serce jak Słoń! O nic Go nie prosiłam, poza udostępnieniem pod Jego nieobecność wczoraj i dzisiaj wieczorem łazienki najdroższego apartamentu w Willi o wdzięcznej nazwie Sunrise, bo ma okna spoglądające na Wschód Słońca. A jak już wrócił, a ja wciąż tu byłam, to poza pytaniami czemu tu jest taki bałagan, wciąż dopytywał co bym chciała i uspokajał żeby korzystała z życia, w końcu nie codziennie mi się to przydarza… ale i nie nigdy. Balans. 

Dziękuję. Dziękuję, Dziękuję.

Miałam już mnóstwo butelek wina w wannie, z książka, długie godziny z wymienieniem wody i uzupełnianiem piany. Ale pizzy w wannie jeszcze nie miałam! A co dopiero dwóch różnych placków! Z kelnerem polewającym mi wino do ust…. czymżem sobie zasłużyła? 


I Love It when you call me Senorita… leciało w Happy FM od momentu kiedy wróciłam na drogę po zmianie stacji, oh jak ja kocham to moje hiszpańskie życie! 

A, zapomniałabym! Jak robiłam moją lekcję hiszpańskiego na pufie obok ziołowego ogródka przyszła do mnie Maria, wracała z lekcji kitsurfingu z czerwonymi policzkami i nosem wysmarowanymi białą warstwą tłustego kremu.

  • Wiesz co! Zaczęłam jeszcze podczas gdy się ściskałyśmy na powitanie, miałam dziś cudowne przeżycie z Tobą!
  • Ja też! Ja też! Ja też! – wyszczebiotała Maria! Opowiedziałam jej o plaży, a ona o sklepie ze sprzętem pływackim, jak patrzyła na wystawę zamkniętego już dobytku na makarony do nauki pływania myśląc o potrzebie aktywacji moich lekcji…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *